ZBYSZEK PRĘGOWSKI I JEGO BLOG
Wolnym być - mimo wszystko
Robi się późno. Czas ruszać w drogę.

Image

Być jak Bismarck

Jakiekolwiek podobieństwo do osób żyjących  lub nieżyjących

oraz okoliczności i sytuacji jest nieuprawnione.

Tekst jest tylko wymysłem Autora i nie jest kradziony.

Dom

Śpij Olafku, mój ty kochany syneczku – powiedziała matka do synka przysiadając na brzegu jego łóżka. Ale mnie się nie chce spać jeszcze – odpowiedział synek. Posiedzę z tobą dopóki nie zaśniesz powiedziała matka. Mamusiuuu, chłopaki w przedszkolu mnie wyzywają. Jak cię wyzywają? – zareagowała matka. A jak cię wyzywają? – powtórzyła pytanie.  Majtek na mnie mówią – odpowiedział chłopiec. Nie przejmuj się, to od nazwiska. – odpowiedziała matka. A co jeszcze mówią? Pytają się gdzie jest mój tatuś. A ty co odpowiadasz?  - zainteresowała się matka. Mówię, tak jak mi kazałaś mamusiu, że jest marynarzem i pływa na morzu. Ja ci nie kazałam, ja ci powiedziałam, że twój ojciec jest marynarzem i pływa po morzach i oceanach świata. A naprawdę mamusiu, to gdzie on jest? A naprawdę …. - zastanowiła się matka i powiedziała – a naprawdę to powiem ci jak jeszcze trochę podrośniesz. A póki co to masz mówić, że jest marynarzem i pływa po morzach i oceanach świata. Czy ja go kiedyś mamusiu zobaczę? – coraz bardziej senne pytał synek. Pewnie kiedyś go zobaczysz. A teraz śpij już – powiedziała matka. Ja też chcę iść już spać.

Następnego dnia przy śniadaniu, przed wyjściem do przedszkola mały Olaf zapytał jeszcze – mamusiu, czy mój tatuś nadal ma na imię Robert? Tak Olafku, twój tatuś nadal ma na imię Robert i nadal do mamusi mówi Zosieńko ty moja kochana. I nadal pływa po morzach i oceanach świata. I nadal jest marynarzem. I nadal bardzo cię kocha. I mamusię też.

Szkoła podstawowa

Dzień dobry pani profesor – powiedział do przechodzącej ulicą w kierunku szkoły nauczycielki języka polskiego. Dzień dobry Olafku, dzień dobry – wyraźnie zadowolona z tytułu odpowiedziała pani.

Po przyjściu do pokoju nauczycielskiego rzuciła do zebranych tam nauczycieli – ja też jestem już panią profesor w ustach Olafa Bilkera. A kto jeszcze nie został? – spytała zaczepnie. Ja – odpowiedział nauczyciel fizyki. I ja – dodała Kasia, nauczycielka biologii, nazywana przez dzieci „ciocią Kasią”. No właśnie – włączył się nauczyciel matematyki i wychowawca Olafa - mamy z tym chłopakiem chyba problem. I wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli jeszcze większy. Nie wiem jak to potraktować, ale na tle jego słabych wyników nauczania, na tle tych niemal codziennych kłamstw …. czy on czasem nie wymyślił sobie, że tym profesorowaniem nas kupi? Przepracowałem w szkole nieomal 30 lat, byłem wychowawcą wielu roczników  i tak bezczelnie postępującego dzieciaka jeszcze nie spotkałem. Co o tym myślicie? Arek – powiedziała nauczycielka do wychowawcy Olafa, tam jeszcze może być jeden problem. Od jakiegoś czasu dzieciom giną pieniądze i nikt nie wie kto kradnie. Ale doszły mnie słuchy, że Olaf niektórym dzieciom z klas starszych w sklepiku kupuje różne rzeczy.

Pamiętacie sprzed miesiąca tą bójkę Olafa z Kubusiem Kraszewskim? – spytała pani Ala, wychowawczyni Kubusia. Tak – odpowiedzieli chórem nauczyciele. A pamiętacie kto wtedy stanął w obronie Olafa? Tak, no właśnie chłopcy z klasy ósmej. Potem, kiedy go wezwałam, Kubuś mówił, że to co mówili ci chłopcy nie było prawdą. Nawet wierzyłam Kubusiowi, bo to dobry dzieciak, spokojny, dobrze się uczy … ale …. ale brakowało mi argumentów. Czterech twierdziło, że to Kubuś zaczął, a tylko jeden Kubuś, że Olaf go bił, a on się tylko bronił. To wtedy też Kubuś mówił, że Olaf tamtym kolegom kupuje różne rzeczy w sklepiku.

Dyrektor wszedł do pokoju nauczycielskiego i powiedział – do klas biegiem, za dwie minuty ósma. Miłego dnia – dodał biorąc jeden z dzienników i wyszedł. Za nim łapiąc w pośpiechu dzienniki wyszli pozostali.

Liceum

Wychowawcą Olafa w liceum od pierwszej klasy był nauczyciel historii – Czesław Wróbel. Liceum było z internatem. W internacie mieszkali uczniowie, którzy pochodzili z okolicznych wsi i mieliby problem z codziennym dojazdem do szkoły. Co miesiąc, pod koniec, albo na początku miesiąca przywozili z domu pieniądze na opłacenie internatu. Dla rodziców tych dzieci był to duży wysiłek finansowy, ale czego nie zrobią dla swoich dzieci mądrzy i rozsądni rodzice.

Pewnego dnia, w czasie lekcji wychowawczej Marylka podniosła rękę, a po otrzymaniu pozwolenia powiedziała – panie profesorze, Wioli zginęły pieniądze na internat. Zginęły jej w naszej klasie. Wiolu, powiedz nam co się stało. Marylka usiadła, Wiola wstała i zaczęła mówić. Wczoraj wieczorem przywiozłam z domu pieniądze na internat. Miałam je w teczce. Rano w internacie sprawdzałam i były. W klasie po pierwszej lekcji też były. Potem wyszłam na przerwę i po powrocie z przerwy już ich nie było. Nie wiem, co teraz zrobię. Ktoś był w klasie w czasie przerwy? – spytał wychowawca. Nieeee, chórem odpowiedziało parę osób. Wszyscy wyszliśmy, klasa była pusta, wietrzyła się.

Zróbmy tak – powiedział wychowawca. Teraz wszyscy wyjdziecie na korytarz i po kolei będziecie wchodzili do klasy. Ja z każdym porozmawiam i niewykluczone, że sprawca się przyzna. Wchodzicie po kolei zgodnie z listą w dzienniku. Adamczewski Witek, jako pierwszy w dzienniku zostaje w klasie. Reszta wychodzi.

Następny był Afeltowicz Michał, a po nim trzeci na liście Bilker Olaf. Siadaj Olaf – powiedział wychowawca. Olaf usiadł po drugiej stronie katedry. Słyszałeś i wiesz o co chodzi. Czy możesz nam coś w tej sprawie powiedzieć? – spytał wychowawca.  Nic nie wiem, panie profesorze. Byłem jak inni na przerwie. Po wyjściu z klasy poszedłem do toalety, bo ….. jakby to powiedzieć ….. kupę mi się chciało. Całą przerwę tam byłeś? Tak, całą, bo miałem problemy …. miałem zatwardzenie. To nie wiesz kto pierwszy wszedł po przerwie do klasy? Nie wiem panie profesorze. A kto ostatni wychodził na przerwę? Też nie wiem. Ja chciałem wyjść jak najszybciej – odpowiedział Olaf. A kogoś podejrzewasz może? – spytał z nadzieją w głosie wychowawca. Nie panie profesorze, wszyscy są tacy fajni i mili – odpowiedział Olaf. Nikogo nie mogę podejrzewać. Coś jeszcze Olaf? – wciąż z nadzieją spytał wychowawca. Panie profesorze, nie mam dużo, ale jeżeli trzeba będzie się zrzucić na te pieniądze, to ja chętnie …. ale nie mam dużo. Dziękuję Olaf – powiedział nauczyciel. Podoba mi się twoja postawa. Dziękuję. Być może będą z ciebie ludzie. Ale póki co muszę porozmawiać jeszcze z resztą uczniów. Będę jednak pamiętał o twojej propozycji. Dziękuję. A teraz leć i poproś Alę Bykowską.

W ten sposób wychowawca klasy Olafa rozmawiał ze wszystkimi. Kiedy wyszedł ostatni uczeń, nauczyciel podszedł do drzwi, otworzył je i powiedział – wracajcie do klasy. Większość uczniów przechodząc, zauważyła na biurku profesora plik pieniędzy. Nauczyciel wstał i powiedział – tym razem szczęśliwie się stało. Musicie lepiej zabezpieczać swoje pieniążki, tak ciężko zapracowane przez waszych rodziców i te, które przywozicie na internat, jak i te, które dostajecie od rodziców w formie kieszonkowego. Tym razem sprawca się przyznał i oddał pieniądze. Niestety nie mogę wam powiedzieć kto to jest, bo umówiliśmy się, że zostanie to tajemnicą pomiędzy mną, a sprawcą. Sprawcy dziękuję, że zrozumiał, a ty, Wiolu proszę, to są twoje pieniądze – powiedział nauczyciel podając plik banknotów Wioli. Wiola je wzięła, lekko rozłożyła i powiedziała – panie profesorze, to nie są te pieniądze. Tamte były w innych banknotach. Wiolu, nie mam pojęcia, dlaczego dostałem nie te same banknoty, ale najważniejsze, że się znalazły. Zadzwonił dzwonek i wszyscy wybiegli na przerwę.

Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. Wtedy Gienek i Zbyszek – przyjaciele od pierwszej klasy postanowili, że zabawią się w detektywów, i że do trzech razy sztuka. Opracowali strategię na każdy następny, ostatni, albo pierwszy poniedziałek  miesiąca kiedy uczniowie z internatu przywożą pieniądze.  Kryptonim akcji nawet mieli – „do trzech razy sztuka”. Organizacja akcji polega na tym, że Gienek z bezpiecznej odległości dokładnie obserwował drzwi wejściowe do klasy. Zbyszek zaś przed przerwą podnosił palec, a kiedy nauczyciel pytał o co chodzi, prosił – mogę wyjść na chwilę pani/panie profesorze?  Idź – odpowiadał zazwyczaj nauczyciel. Brał po drodze schowaną w krzakach lornetkę i biegł do oddalonego od szkoły o jakieś 150 metrów bloku. Wbiegał na drugie piętro i tam z okna klatki schodowej widział jak na dłoni przez okna co się dzieje w klasie.

Wreszcie na trzeciej przerwie …… nie wiadomo skąd wyszedł. Zbyszek przyjrzał się dokładniej …. Olaf. Tak to on. Ręce i nogi  z wrażenia drżą, trudno utrzymać lornetkę, obraz lata. A Olaf dopadł do teczki Agnieszki, potem Stasia, Lidki …. i znowu zniknął. Zbyszek zostawia swoje okno obserwacyjne i biegnie do szkoły. I co? – pyta Gienek, kiedy go zobaczył. Mamy złodzieja – mówi Zbyszek - Olaf wychodził z klasy? Nie wychodził – twierdząco odpowiedział Gienek. Bierzemy Stasia, Lidkę i Agnieszkę i wchodzimy do klasy – zadecydował Zbyszek. Weszli, a tam nikogo nie ma. Niemożliwe myśli Zbyszek, rozgląda się i jego uwagę zwraca stojak z mapami. Podchodzi, zagląda, a tam przytulony do map …. Olaf. Co tu robisz? – spytał Zbyszek. Czekam na lekcję geografii – odpowiedział Olaf. Ale teraz będzie fizyka – zauważył Gienek. W tym czasie tylko Lidka zajrzała do swojej teczki i stwierdziła, że zginęły pieniądze. Agnieszka i Stasiu, zgodnie z zaleceniem wychowawcy pieniądze mieli przy sobie. Pozostała tylko formalność – Lidka powiedziała w jakich banknotach miała pieniądze, a Olaf po otrzymaniu polecenia wyjęcia wszystkiego z kieszeni   … i wszystko się zgadzało. Uratowali profesorowi Czesławowi Wróblowi sporo gotówki z ostatniej pensji.

Z tego powodu dyrektor zarządził nadzwyczajną „radę pedagogiczną”. Wychowawca sprawę przedstawił w sposób krótki i rzeczowy, a potem podsumował – szkoda, bo to prawie półrocze klasy maturalnej. Wiem, że nie będziemy prawdopodobnie mieli innego wyjścia jak relegowanie go ze szkoły, ale zanim decyzję podejmiemy, pamiętajmy, że to prawie półrocze, że prawdopodobnie nigdzie go nie przyjmą, a jeżeli nawet, to jest tak słabym uczniem, że może sobie nie dać rady. Zanim jednak zagłosujemy, pamiętajmy, abyśmy mu życia nie zmarnowali. Czesiu – powiedziała matematyczka, naprawdę niewystarczająco w niego już zainwestowałeś? Także kasy? Nastąpił wybuch śmiechu, a potem matematyczka dodała – masz swoje dzieci.

Potem odbyło się głosowanie i przewagą jednego głosu Olaf nie został relegowany. Ustalono jednak, że dyrektor i wychowawca z matką Olafa przeprowadzą rozmowę wychowawczą. W pewnym momencie zabrała głos matematyczka – mnie ten Olaf niepokoi od dość dawna. Kilka tygodni temu, zupełnie nie wiem dlaczego, postanowiłam sprawdzić dzienniki z lat ubiegłych. I wiecie co? W pierwszej klasie matka Olafa była sprzedawczynią w sklepie, w drugiej księgową, w trzeciej doradcą podatkowym, a w tym roku menadżerem. Ojciec natomiast co roku jest marynarzem. Czy ktoś wie, gdzie naprawdę jego matka pracuje i czy w ogóle pracuje? Zaległa dłuższa cisza, po  czym głos zabrał dyrektor – nie mamy innych możliwości sprawdzenia poza tym, co nam uczeń dobrowolnie powie, ale przy spotkaniu z matką, delikatnie możemy spytać, gdzie pracuje.

Wielokrotnie na spotkaniu z dyrektorem i wychowawcą padało zdanie – nasza szkoła nie toleruje kradzieży, ale zrobiliśmy wyjątek z powodu zbliżającej się matury, żeby synowi nie łamać kariery. Matka wielokrotnie potwierdzała kiwając głową i przepraszając, wydawało się, ze zrozumieniem. Potwierdziła także, że jest menadżerem w dużej, z międzynarodowym kapitałem firmie. Po jej wyjściu dyrektor powiedział – nie wygląda na menadżera. I nie mówi jak menadżer – dodał wychowawca. A dyrektor dodał – i nie zachowuje się jak menadżer dużej firmy z międzynarodowym kapitałem. No to dalej nie wiemy, gdzie matka Olafa pracuje – spotkanie podsumował dyrektor, podał rękę wychowawcy i poszedł do swoich zajęć.

Lekcja matczynego wychowania

Po powrocie ze spotkania w szkole matka Olafa wróciła do domu. Dupę ci uratowałam – powiedziała od progu, kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi. Będziesz musiał oddać pieniądze, ale odrobisz to, bo masz głowę na karku.  W szkole zostajesz, bo nie chcieli robić ci krzywdy przed maturą. Jest dobrze synku. Uważaj bardziej na siebie.

Synku, zbliża się matura, jesteś już pełnoletni – zastanawiałeś się, co będziesz robił potem? Mamo – odpowiedział Olaf, widzisz przecież, ze jestem najbardziej zaradnym i przedsiębiorczym uczniem w całej szkole. Sam, bez niczyjej pomocy zarobiłem na samochód - niezły samochód. Ktoś jeszcze z mojej szkoły? Nikt. Czasem jeżdżą samochodami rodziców. A widzisz też jak się ubieram – ciuchy tylko markowe. Wpadłem na gównie, ale się uczę. Drugi raz takiego błędu nie popełnię. A pieniądze oddam, żeby nie myśleli, że mnie nie stać.  A co będę robił? Zobaczymy. Ale wiem, że na pewno będę sobie radzi lepiej jak ty i ojciec razem. Daj Boże synku …. daj ci Boże – odpowiedziała matka. I jeszcze jedno – dodał Olaf, z całą pewnością nie pójdę do więzienia jak mój ojciec. A po chwili zastanowienia dodał – a jeżeli to na krótko i tylko po to, żeby się czegoś więcej nauczyć.

Po dłuższej chili milczenia powiedział do matki – wiesz, muszę zrobić jakieś studia. Wszystko jedno jakie, byle tylko mieć przed nazwiskiem magister. Na razie magister, a potem zobaczymy. Będę pierwszym magistrem w rodzinie – dodał po chwili. Daj Boże synku …. daj ci Boże – podsumowała  matka

Pierwsza „uczciwa” praca

Duża prywatna firma informatyczna. Trzy główne kierunki działania: duże systemy informatyczne, oprogramowanie aplikacyjne oraz hurtownia sprzętu informatycznego. Prezesem i właścicielem większościowym firmy jest stryj Olafa i brat jego ojca. Wstyd mi za mojego brata, że nie zajął się synem, dlatego postanowiłem chłopakowi pomóc – powiedział do żony i zatrudnił Olafa na stanowisku kierownika magazynu podzespołów elektronicznych.

Był  sierpień roku 1995, kiedy 19-letni Olaf rozpoczął swoją pierwszą „uczciwą” pracę.  Od siedmiu miesięcy, na skutek denominacji,  Polacy przestali być milionerami. Było duże bezrobocie. Prezydentem był Lech Wałęsa – jeszcze jakoś tak do świąt Bożego Narodzenia, a potem Aleksander Kwaśniewski.  

Na początku chłopak chłonął wiedzę, pilnie zgłębiał przebieg dokumentów księgowych i materiałowych oraz system organizacji płatności. Nadzorował drogę formalną nieomal każdej płatności, każdej faktury i każdego dokumentu materiałowego. Z racji na wysokie stanowisko, choć był człowiekiem bez odpowiedniego przygotowania zawodowego, uczestniczył we wszystkich zebraniach kierownictwa wydziału hurtowni. Stryj poświęcał mu każdą wolną chwilę: tłumaczył, wyjaśniał, naprowadzał, radził. Nawet był zadowolony z chłopaka, ale jakiś niewytłumaczalny sygnał co jakiś czas burzył jego spokój.

Jakoś tak na początku czerwca, kiedy we wszystkich mediach głośno było o tym, że z wizytą w Krakowie przebywał prezydent USA George’a Bush, prezes firmy poprosił na rozmowę wiceprezesa-współudziałowca i brata w jednej osobie na rozmowę. Kiedy ten wszedł do jego gabinetu na biurku leżały sterty dokumentów. Od tygodnia wertuję te dokumenty i znalazłem w nich wiele ciekawych i niepokojących rzeczy. Martwiliśmy się, że firma przynosi straty generowane głównie przez hurtownię. Pokrywaliśmy te straty z innych zysków, ale w pewnym momencie mnie to tak zaniepokoiło, że postanowiłem to zbadać. Zbadać osobiście, bo jakoś w tym momencie nie miałem do nikogo zaufania. Sprawdziłem tylko ostatni kwartał ubiegłego roku. Remanent hurtowni na dzień 31 grudnia – wszystko się zgadza,   ale dzień wcześniej, 30 grudnia podpisany i rozksięgowany protokół zniszczenia zwróconego przez kupujących niesprawnego sprzętu. Na protokole zniszczenia tak wiele pozycji, że musiało to budzić nie tylko niepokój, ale i zastanowienie. Podążyłem tropem tego sprzętu. Każda pozycja została zakupiona na faktury w firmach, których nazwy nic mi nie mówiły. Tak się dziwnie składało, że na wszystkich tych fakturach nie było numerów telefonów. Dzwoniłem do tych miast i dowiadywałem się, że nigdzie takiej firmy nie znają.

Kolejna sprawa – kontynuuje prezes, kierownikiem magazynu jest nasz kuzyn Olaf. Tak wiem, to ja nalegałem żeby chłopaka zatrudnić, żeby się nie zmarnował. Wtedy uświadomiłem sobie także  z przerażeniem, że na wszystkie, nie tylko jemu podległe stanowiska, tak naprawdę to on pozatrudniał ludzi. Nawet główna księgowa – Zosia. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że to są jego ludzie. Kupił ich sobie? – spytał brat. Na to wygląda – odpowiedział prezes.

Wezwijmy go natychmiast, już teraz – powiedział wiceprezes. Prezes sięgnął po telefon i powiedział – proszę przysłać d mnie Olafa Bilkera.

Po chwili bez pukania i bez zapowiadania przez sekretarkę do gabinetu prezesa wszedł uśmiechnięty Olaf. Tylko on i nikt więcej miał prawo wchodzić bez pukania i bez zapowiadania. Taka niepisana umowa pomiędzy nim a wujami. Pięknie witam wujów – powiedział i podchodząc do każdego z nich witał si® pierwszy wyciągając rękę. Siadaj – powiedział prezes. Olaf usiadł na wskazanym krześle.

Zaniepokoiło nas – rozpoczął rozmowę prezes, że hurtowania generuje potworne straty. Nic nie wskazywało na to, że tak być może. Pozwoliliśmy sobie sprawdzić krótki okres czasu i wyszło nam …. W tym momencie Olaf wszedł w słowo wujowi mówiąc – no to już wiecie. Zakładałem, że wcześniej, albo później się tego dowiecie. Wolałbym, żeby było później, ale skoro już to wiecie, to pora, żebyście dowiedzieli się jeszcze czegoś innego. Otóż mam w kolorze czarnym teczkę, a w teczce tej kopie dokumentów świadczących o zaniżaniu przez was podatków, ale także dokumenty na korupcyjną sprzedaż sprzętu i usług w ostatnich kilku latach. Ale przecież te transakcje to ty organizowałeś …. – z ogromnym zdziwieniem w głosie powiedział wiceprezes. Owszem – odpowiedział Olaf, ale to nie ja jestem prezesem tej firmy i nie ja korumpuję urzędników i nie ja jestem odpowiedzialny za politykę firmy. Możemy się zmierzyć. Ja jestem gotowy – kontynuuje Olaf. Dodam jeszcze, że czarna teczka, to tylko kopie. Oryginały są dobrze zabezpieczone w kilku miejscach. Jeżeli wujowie chcą to ja czarną teczką służę – dodał Olaf.

Co proponujesz? – drżącym głosem spytał prezes. Olaf odpowiedział – w tej firmie pracować już nie chcę. Podpisujemy rozwiązanie za obopólnym porozumieniem …. od dnia …. jutrzejszego, ale wcześniej zapłacicie mi za niewykorzystany urlop za dwa lata, bo w ubiegłym roku też nie byłem na urlopie. I jeszcze jedno – dostanę wzorową opinię z pracy. A najlepiej to sam ją napiszę, a wy ją podpiszecie. Prezes popatrzył na brata, a  brat lekko skłonił potakująco głową. Zgoda – powiedział prezes, czekamy na opinię.

Wychodząc z gabinetu, przed drzewami jeszcze, zamiast do widzenia, niby do siebie, ale tak, aby wujowie słyszeli powiedział – jebane stare dziady pierdolone.   

Początek dużej wspinaczki

Umówili się na 16:00, na spotkanie, żeby omówić najważniejsze sprawy i ustalić zakres obowiązków. I oczywiście strategię. Mam jeszcze jakieś 20 minut zanim zaczną się schodzić – pomyślał świeżo wybrany wójt gminy Tumidaj Olaf Bilker i włączył radio. Leciały wiadomości, a w wiadomościach informacja, że PKN Orlen kupił litewską rafinerię Możejki.  Bożeeeee, żeby tak kiedyś zostać prezesem Orlenu – rozmarzył się Olaf. A może i premierem? – pomyślał jeszcze. Boże, pomóż. Nie zdążył rozwinąć swoich marzeń  – przyjaciele zaczęli się schodzić.

No to jesteśmy prawie  w komplecie – powiedział Olaf, świeżo wybrany wójt gminy. Jest z nami także Zosia. Będzie główną księgową gminy, ale dzisiaj nie mogła przyjść, bo jakieś problemy ma z dzieckiem. Serdecznie wszystkim dziękuję za pomoc w wyborach. Nie zostawię was. Jesteśmy drużyną, a drużyny się nie zostawia. Z przyczyn oczywistych musimy także zmienić styl pracy. Nie da się już pracować tak, jak u tych starych, jebanych chujów.

Proponuję następującą strategię. Każdy z nas zajmuje się tym samym, czym zajmował się u tych starych chujów, ale inaczej. I ostrożniej – dodaje. Z gminy takiej kasy jak tam, u tych starych chujów nie wyciągniemy, ale zrobimy to trochę inaczej. Poprowadzimy równolegle firmę wrocławską. Jestem już po kilku rozmowach z jej prezesem. Nadwyżka, którą wypracujemy dla niego, dla tej firmy  jest nasza. Firma zajmuje się prawie dokładnie tym samym, co firma tych starych chujów. Zrobimy to tak, że klientów ze starej firmy przeflancujemy do firmy wrocławskiej. Trochę to potrwa. Także kontrahentów – musimy kupować taniej.

I jeszcze jedno – stare chuje szukają informatyka. Staszek odchodzi. Przyjdzie do nas, ale teraz nie może wyciągnąć żadnych danych, bo pozmieniali i zabrali mu hasła dostępu. Podejrzewają go. Jak ma coś zrobić na serwerze, to zawsze przy nim jest Jurek i to Jurek wstukuje hasło.  Czy ktoś ma informatyka, którego moglibyśmy kupić i wsadzić starym chujom? Ja mam – odezwał się Bartek. Jest to facet, który jest po informatyce, a jego specjalnością są właśnie serwery. Pasuje jak ulał dla starych chujów.   

Porozmawiaj z nim – powiedział wójt, ale na początku nie zbyt wprost. Sprawdzaj go po malutku. Pomóż mu się przygotować do złożenie CV i zadbaj, żeby tą robotę dostał. Powiedz mu także, na co ma zwracać uwagę i jak się zachowywać w czasie rozmowy kwalifikacyjnej. Dobrze byłoby mu skręcić jakąś jedna, albo dwie pozytywne opinie. Acha, i na początek musimy mu zagwarantować jakąś comiesięczną premię, żeby poczuwał się do obowiązku i żeby mu głupoty do głowy nie przychodziły.

A teraz przedstawię wam strategię dalszą. Gminę Tumidaj i nasze w niej stołki traktujemy jak trampolinę wyżej. Chcę, żebyśmy weszli do polityki. Do dużej polityki. Ale to nie polityka mnie interesuje, a konfitury w niej – spółki skarbu państwa. I to jest ten biznes, w który póki co celuję. A wy mi pomożecie. Spytam klasykiem – pomożecie? Pomożemy - odpowiedzieli chórem. A potem tam pójdziemy – znowu razem. Pójdziemy? – spytał. Pójdziemy – odpowiedzieli chórem. Ale zanim tam pójdziemy, wcześniej starych chujów puścimy z torbami. Gminę traktujemy przejściowo – jak się uda, to tylko ta kadencja. Jak nie, to jeszcze następna.  

 Druga kadencja

Pani Kasiu, proszę poprosić sekretarza – powiedział wójt do sekretarki. Po chili wszedł sekretarz. Co słychać? Spytał retorycznie. Przywitali się. Dzisiaj – zaczął wójt akcje Orlenu po 39 zł. Oj, żeby tak kiedyś …. prezesem Orlenu zostać – rozmarzył się wójt mgr Olaf Bilker, bo w międzyczasie skończył studia. Prywatne, bo prywatne, na kiepskiej uczelni, bo na kiepskiej ale dyplomu się wszystkim nie pokazuje, a mgr przed nazwiskiem wszyscy widzą – często tak myślał od skończenia studiów. Jak znam ciebie, to i na to przyjdzie pora – dodał sekretarz, jesteś jeszcze młody.

Wiesz – powiedział Olaf do sekretarza. Tak sobie czasem myślę, że poza drobnymi wpadkami w szkole podstawowej i liceum …. no i u tych starych chujów, co to niby moimi wujami są BjB 4wpadki żadnej nie  miałem. No my wszyscy nie mieliśmy. Tak się czasem zastanawiam, czy ten fart nas czasem kiedyś nie opuści. Sekretarz uważnie słucha, a wójt kontynuuje – ale wiesz, jeżeli wszystko przemyślisz, uwzględnisz wszystkie ewentualne niepowodzenia i dobierzesz odpowiednich ludzi, a ludzi mamy dobrych, żeby nie powiedzieć doskonałych, to fart musimy mieć. Czasem tak sobie myślę – Olaf mówi dalej, a sekretarz uważnie słucha, że jestem jak Bismarck. Otto Von Bismarck. Czy wiesz, że miał on w swoim życiu okres kilku lat, kiedy podobno nie było miesiąca żeby  nie brał udziału w pojedynku i żadnego nie przegrał? Żadnego! Wyobrażasz sobie? A pojedynki były wtedy na śmierć i życie. Jak u nas, tylko u nas zamiast śmierci możemy dostać więzienie. Ale więzienie, kurwa,  gorsze od śmierci.

No to my wszyscy jesteśmy Bismarckami – dodał sekretarz i uzupełnił pytaniem – a ilu już nas jest, bo się trochę pogubiłem?  Do zespołu trzydziestoosobowego brakuje nam tylko jednej osoby – powiedział Olaf. Wymienię ich wszystkich bez zająknienia o każdej porze dnia i nocy. A wracając jeszcze do Bismarcka, to nie wiem, czy wiesz, że kiedyś był na niego zamach. Facet strzelił do niego sześć, albo siedem razy …. i nic. Bismarck poszedł spokojnym krokiem do domu, a lekarze za nim. Kiedy wpadli do niego do domu, on powiedział – nic mi nie jest. Faktycznie poza niegroźnymi przestrzelinami i draśnięciami nic mu nie było. Wiesz teraz, dlaczego chcę być jak Bismarck?   Sekretarz ze zrozumieniem pokiwał głową. Kiedyś ci jeszcze opowiem, jak on potrafił przewidywać i jak nikt go nie słuchał.

Ale koniec, wracamy do realu – zakończył opowiadania Olaf.  Przychodzi dzisiaj do mnie prezes „DrogBeku” Marek Golasiński. Chcę, żeby to jego firma wygrała przetarg  i żeby to jego firma tę drogę z środków europejskich budowała. Tak wielka inwestycja nam się nie powtórzy szybko. Ale nie może być tak, że wtedy, kiedy ja się z nim dogadam będziemy wiedzieli o nim tylko tyle, ile wiemy teraz. Dlatego posadzę go w naszym gościnnym fotelu. A póki co, ja tam usiądę, a ty idź do siebie i sprawdź czy obydwie kamery dobrze widzą moją klawiaturę. A potem to już standardzik – zgrywasz wszystko z jego telefonu. Wszyściuteńko.

Sekretarz wyszedł, a wójt usiadł w fotelu dla gościa, wyjął telefon i udawał, że uderza w klawisze. Po chwili  sekretarz wrócił. No i co? – spytał wójt. Obraz ostrusieńki jak brzytwa, nie może być pomyłki – odpowiedział sekretarz. No to do zobaczenia, za 15 minut ma być – powiedział wójt.

Po pewnym czasie drzwi lekko otwiera sekretarka i mówi – panie wójcie, przyjechał pan prezes Marek Golasiński. Oczywiście, oczywiście, proś – odpowiedział wójt i wyszedł zza biurka na spotkanie z gościem. Witam serdecznie pana prezesa. Miło mi pana gościć w moich skromnych progach. Proszę siadać – powiedział wskazując gościowi fotel. Gość usiadł. Kawa, herbata, woda? – spytał wójt. Kawę i wodę poproszę. Wójt podszedł do drzwi, otworzył je i do sekretarki powiedział – kawa i woda dla gościa, a dla mnie kawa.

Usiadł naprzeciwko gościa i powiedział – panie prezesie, umówiliśmy się na 14, a przyszedł pan na 13. Niemożliwe – z prawdziwym przerażeniem w głosie powiedział prezes Golasiński. Wysłałem panu wczoraj SMS-a – dodał wójt. Prezes sięgnął do kieszeni wyjął telefon, odblokował klawiaturę i przeczytał – godzina trzy … na … sta. Wójt z autentycznym zdziwieniem podszedł do gościa i przez ramię zajrzał na jego telefon. Najmocniej przepraszam, widocznie za szybko się starzeję – powiedział wójt. Nic nie szkodzi panie wójcie – dodał gość i zaraz uzupełnił - a może dla zbliżenia dystansu przejdziemy na ty? Z przyjemnością odpowiedział gospodarz. Marek, Olaf, bardzo mi miło – nieomal w tym samym czasie powiedzieli obydwaj.

Marku, a teraz pozwól, że dla twojego i mojego bezpieczeństwa wrzucimy telefony do specjalnego pudła - oczywiście odparł gość. To chodź i zaprowadził gościa do gabinetu sekretarza, gdzie w kącie stało z grubego styropianu zrobione pudło, wewnątrz wyłożone folią aluminiową. Wrzucili tam swoje telefony, wójt pudło zamknął na kłódkę, a klucz wręczył gościowi. Zanim odeszli sprawdził czy kłódka jest zamknięta i powiedział – ty będziesz otwierał.

Wracając do gabinetu, rzucił sekretarce – przez pół godziny nie ma mnie dla nikogo. Weszli do gabinetu wójta i usiedli na swoich poprzednich miejscach. Wójt pochylił się nad ławą w kierunku gościa, gość pochylił się w stronę wójta i wtedy wójt zaczął mówić szeptem. Ten przetarg musisz wygrać. Zrobimy to tak. Otwarcie ofert, zgodnie ze specyfikacją, wyznaczę na godzinę 12:00, 15-go. Tego dnia coś się w gminie zdarzy, jeszcze nie wiem co, że przełożymy otwarcie ofert na godzinę 13:00. W tym czasie, w ciągu tej godziny dyskretnie otworzymy wszystkie koperty z ofertami i sprawdzimy warunki. Warunki istotne w tym przetargu, to czas realizacji i wynagrodzenie. Tak dopasujemy ofertę, abyś wygrał. Odczytywał oferty będzie mój człowiek. Przy czytaniu twojej oferty podmieni albo termin wykonania, albo kwotę, albo jedno i drugie, a protokólant to zanotuje. Dobrze byłoby, abyś kogoś wysłał ze swojej firmy na otwarcie ofert. Nie musielibyśmy się spotykać, żebym musiał ci te wartości podawać. A prawdziwą ofertę podrzucisz mi następnego dnia, a jeszcze lepiej tego samego późnym popołudniem w zamkniętej kopercie do rąk własnych. Ja ją potem podmienię i po ptokach. Jeżeli chodzi pozostałe wynagrodzenie, zrobimy to w formie aneksów. Parę dziur w dokumentacji zostawiłem, żeby było uzasadnienie do aneksowania.

W porządku - odpowiedział prezes, ta część planu mi odpowiada. A dalej? A dalej będzie tak – kontynuuje wójt, na 15 procent całej zarobionej przez ciebie kwoty wystawiam faktury z różnych firm. Te 15 procent to moja prowizja. Nie próbuj zrozumieć, co to są za firmy. Mówię o kwotach brutto na fakturach i w jedną i w drugą stronę – dodał wójt.

W porządku – odpowiedział prezes.

Wypiłeś kawę? – spytał normalnym już głosem wójt. Jeszcze nie – odpowiedział także normalnym głosem gość. Kawa już zimna, ale ta robota jakichś poświęceń od człowieka wymaga. No to smacznego.

Wójt w pewnym momencie wstał, podszedł do drzwi i uchylając je spytał – pani Kasiu, proszę sprawdzić, czy sekretarz jest u siebie. Po chwili, pukając wcześniej włożyła głowę między futrynę a drzwi pani Kasia i powiedziała – pan sekretarz jest u siebie.

Marku, przepraszam cię, ale mamy zaraz małe posiedzenie – powiedział wójt, czy mógłbyś oddać mi mój telefon? Oczywiście, idziemy, dziękuję – powiedział gość i przeszli do gabinetu sekretarza, gdzie prezes Golasiński własnoręcznie otworzył pudło ze styropianu, skąd wyjął dwa telefony – jeden oddał wójtowi. Był szczęśliwy, że przez ten czas jego telefon był bezpieczny.

Wójt odprowadził prezesa do drzwi, uścisnęli sobie po przyjacielsku dłonie z serdecznymi i szczerymi uśmiechami na twarzach i się rozstali. Obydwaj byli zadowoleni.

Wójt wrócił do gabinetu sekretarza. Wszystko dobrze? – spytał. Tak – odpowiedział sekretarz i podając mu płytę CD powiedział – jest wszystko, na kopercie, jak zwykle  napisałem kod dostępu. Nie zgub go, bo nasza ciężka robota pójdzie na marne. Oczywiście, jak zwykle – odpowiedział wójt i poszedł do siebie.

Włączył radio. Lubił rozmyślać przy włączonym radiu, a z głośnika co jakiś czas powtarzana informacja, że konklawe wybrało nowego papieża i jest nim kardynał Jorge Mario Bergoglio, który przyjął imię Franciszek. No tak, jeżeli latem rozpoczniemy budowę tej drogi, to nawet jak skończymy jesienią przyszłego roku, to nie zdążę tej inwestycji wykorzystać do końca – pomyślał. Będę musiał zostać na jeszcze jedną kadencję wójtem. Poza tym przy tym układzie politycznym nic więcej nie osiągnę – żebym nie wiem jak się starał.

Tu przypomniała mu się rozmowa jaką odbył pod koniec ubiegłego roku z przewodniczącym Partii Obywatelskiej. Chciał pójść do wielkiej polityki. Mam predyspozycje, jak mało kto. Potrafię dobrze zarządzać. Czym większa firma, tym lepiej mi idzie. Mam zaplecze fachowców, którzy wszędzie ze mną pójdą. A przewodniczący … a przewodniczący zaproponował mi, żebym zajął się marketingiem, bo każda para rąk jest potrzebna. Kurwa, co on sobie myśli …. Debil pierdolony. Spytał mnie jeszcze o nazwisko – czy nie próbowałem go zmienić. Jak to on powiedział? – dla Polaka nieznającego angielskiego to brzmi może nawet i dobrze, ale dla anglika i Polaka mówiącego po angielsku nie najlepiej. Kurwa, taki debil mi nazwisko będzie zmieniał. A co ja mu odpowiedziałem? – przypomina sobie wójt, że jestem dumny z mojego nazwiska bo nosi je mój ojciec i jestem dumny z ojca. Spytał wtedy, co robi mój ociec – szpieg jebany, co go to obchodzi. Ale odpowiedziałem.  Dobrze mu odpowiedziałem, że mój ojciec od zawsze jak pamiętam jest marynarzem. Obecnie kapitanem dużego statku handlowego.

Kurwa, z tą partią niczego nie wskóram. Muszę poczekać na zmianę -  snuje rozmyślania wójt. Trzeba im przyznać – mają dużo inteligentnych ludzi. Mogłoby mi być trudno. Zdecydowanie wolę pracować z głupszymi i słabiej wykształconymi. Ale czekać? Ale jak długo? Czas ucieka. Ale jeszcze niecałe dwa lata i nowe wybory do sejmu i senatu. Daj Boże, żeby głosy rozłożyły się inaczej, żeby wygrała największa opozycyjna. Daj jej Boże …  i oczami wyobraźni widział siebie na stanowisku prezesa Orlenu. Bo przecież ci, co teraz nie pozwolą mi się pożywić – pomyślał jeszcze.

Trzecia kadencja

Połowa grudnia, dopiero co skończyły się wybory samorządowe. Tym razem Olaf został wójtem w drugiej turze. I to ledwo, ledwo. O mało nie wygrał konkurent. Co się stało? Dlaczego? - zastanawia się.   Czyżbym przestał być atrakcyjny? Ale muszę być bardziej ostrożny – niektórzy coś podejrzewają. Wstał, włączył radio. Lubi jak radio jest włączone. Ma pewność, że nikt nie podsłucha nawet jego myśli. A w radio wciąż jeszcze o wyborach samorządowych i o nowym przewodniczącym Rady Europejskiej. Prezydent Europy  - mówią. Gówno nie prezydent. Co za chuj, że pytał mnie o ojca. A co to go obchodzi. No i co z tego, że to ja do niego poszedłem. Pierwszy i ostatni raz. Ale możeeee …. może czegoś mnie nauczył? Zobaczymy, jak sobie dzisiejszą opozycję owinę wokół palca, tego małego, to jestem inteligentny facet. Za niecały rok wybory parlamentarne. Mało czasu mamy. A póki co biznes, który stworzyłem chodzi jak w zegarku. Ludzie regularnie meldują, przestrzegają zasad konspiracji, biznes się kręci. Nie, nie - nie rezygnuję. Idę dalej i wyżej. Mam dobrych ludzi.

Polowa maja. Jabłonna, podwarszawska miejscowość, niegdyś, w czasach PRL - zagłębie badylarskie. W każdym gospodarstwie, przy każdym nieomal domu co najmniej jedna szklarnia – pozostałość po tamtych czasach. Teraz stoją puste, bezużyteczne, z powybijanymi szybami albo przerobione na hurtownie, magazyny albo garaże. Nieliczne tylko pełnią swoją dawną rolę.

To tam, w parku na tle  pięknego sprzed przeszło 200 lat pałacu opozycja zrobiła spotkanie z mieszkańcami. Dołożono wszelkich starań, aby nie tylko uczestniczący w spotkaniu, ale także media, które licznie zaproszono pokazały rozmach, przepych, bogactwo i rozmach partii opozycyjnej. Miało się podobać. I podobało się. Pijar jest najważniejszy. I moc – trzeba koniecznie pokazać moc możliwości partii opozycyjnej i słabość rządzącej.

Zabierali głos liderzy partii opozycyjnej, mieszkańcy Jabłonny – wszyscy mówili tylko dobrze o partii opozycyjnej i źle, albo bardzo źle o rządzącej. W pewnym momencie na scenę wchodzi mieszkaniec Jabłonny i mówi – uprawiam je co roku. Co roku miałem piękne, dorodne wczesne pomidory. To dzięki tym pomidorom utrzymywałem rodzinę. Ale tak było do tego roku. W tym roku na moich pomidorach pojawiła się zaraza. Zaraza ziemniaczana. Tu pokazuje w wyciągniętej do góry dłoni uschłą łodygę z suchymi liśćmi.  Jak rząd i partia rządząca mogła dopuścić, aby taka zaraza zaatakował Polskę? Jak mogli skazać na głodową śmierć setki, a może tysiące rodzin żyjących do tej pory z uprawy pomidorów w szklarniach? Jak nie umrzeć, do następnych zbiorów Panie premierze? – padło pytanie. W tym memencie nastąpiły brawa. Wielkie brawa. Liderzy partyjni siedzący na krzesłach w dwóch rzędach wstali i razem ze stojącą widownią bili brawa na stojąco. Wielkie brawa.  

Kiedy brawa już ucichły, kiedy liderzy partyjni zajęli już swoje miejsca na krzesłach, do mikrofonu podszedł lider partii opozycyjnej i powiedział – premier nie może, ministrowie nie mogą, posłowie partii rządzącej nie mogą … no to co to jest? Oni wszyscy nie mogą, a on może. Proszę   Olafa Bilkera, wójta gminy Tumidaj – powiedział lider partii akcentując każdą sylabę. Nastąpił kolejny wybuch braw, znowu wielkich braw.

Olaf wstał z krzesła w drugim rzędzie, podszedł wolnym krokiem do schodków na trybunę i szybkim krokiem wbiegając na scenę podbiegł do lidera partii i stanął lekko z tyłu po jego lewej stronie. Chyba ładnie wbiegłem …. i pół kroku w tyle – pomyślał. A lider partii chwaląc osiągnięcia wójta w pewnym momencie powiedział – proszę panie wójcie, proszę wszystkim powiedzieć jak pan, panie, tylko wójcie wyręcza i zastępuję rząd. Lider lekko odsunął się od mikrofonu.

BjB 3Olaf podszedł do mikrofonu i wolnym ruchem głowy od strony lewej do prawej omiótł spojrzeniem wszystkich zebranych. Bożeeeee, ile kamer, ile redakcji – pomyślał, muszę dobrze wypaść. To jest moja szansa. Jedyna, następna może się nie powtórzyć. Zrobił pół kroku do  mikrofonu, uchwycił go dwoma palcami, podniósł wyżej po poprzednim mówcy, który był zdecydowanie niższego wzrostu i powiedział -  pomidory, to podstawowy składnik pożywienia Polaków, a pomidory wczesne, to wczesny składnik pożywienia Polaków. Nie może być tak, że tego wczesnego, podstawowego pożywienia Polacy będą pozbawieni tylko dlatego, że pomidory zżarła im zaraza ziemniaczana. I nie może być tak, że polski hodowca wczesnych pomidorów nie może wyżywić swojej rodziny, bo nie może sprzedać pomidorów, które zżarła mu zaraza, bo nikt tych pomidorów od niego nie kupi. Dlatego panie prezesie, dlatego proszę państwa postanowiłem wyręczyć premiera, ministrów i wiceministrów i dlatego przywiozłem dzisiaj dla naszego bohatera, któremu zaraza zżarła pomidory cały samochód środków przeciwko tej zarazie. Panie Antoni, niech pan podjeżdża -rzucił głośniej do mikrofonu. Stojący po lewej stronie duży samochód dostawczy zaczął podjeżdżać w kierunku sceny.

Wójt zdjął mikrofon ze stojaka i schodząc po stopniach ze sceny podszedł do człowieka, który jakiś czas wcześniej się skarżył, że zaraza mu zżarła pomidory i powiedział- panie Zenonie, proszę uprzejmie przyjąć zawartość tego oto samochodu jako dar od skromnego wójta gminy Tumidaj. Na tym samochodzie są środki ochrony pomidora przed zarazą ziemniaczaną. Podał rękę panu Zenkowi, a ten odpowiedział – dziękuję, bardzo dziękuję. Nastąpiły wielkie i długie brawa. Także na stojąco rzędów siedzących.  Kiedy brawa ucichły pan Zenek nachylił się do ucha Olafa i szepnął – samochód też?  Popierdoliło cię? – odpowiedział także szeptem wójt i poszedł na swoje krzesło w drugim rzędzie.

I tak minęło przeszło pół roku. Na wszystkich konwencjach, konferencjach partyjnych i na wielu spotkaniach był obecny. Zawsze przywoził coś ciekawego, zawsze był proszony do mikrofonu jako człowiek, który wszystko może, zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia i zawsze otrzymywał gromkie brawa. Był w siódmym niebie. To mu odpowiadało. Bardzo mu odpowiadało. Czasem tylko sam do siebie narzekał, że aby osiągnąć sukces musi być pół kroku z tylu. Wolałby, aby to oni: prezes, premier, ministrowie, prezesi spółek  byli o te pół kroku z tyłu. Ale zaraz się pocieszał – sukces wymaga poświęceń, przyjdzie i taki dzień.

Przed wyborami

Znowu w tajemnicy, na odludziu w wynajętym domku zwołał spotkanie swoich ludzi. Zanim jednak zaczną zjeżdżać – pojechał tam ze specjalistą od podsłuchów. Specjalista sprawdził dość szybko dom i odjechał. Zostało mu trochę czasu. Włączył radio, a tam na okrągło o zwycięstwie nowego prezydenta. Jedni krytykują, inni chwalą. Jak zwykle – pomyślał. Ten przegrany, to był chyba porządny gość. Żal mi go. A nowy? Zobaczymy. Ale biznesy wolałbym robić z nowym – jakiś taki …. prostszy, zgrubnie ciosany. Skąd oni go wytrzasnęli?

BjB 2Telefony, po wyłączeniu  zostawiamy w pomieszczeniu po prawej stronie od wejścia – powiedział Olaf do pierwszych, którzy przyszli. Potem ta informacja była przekazywana przez samych uczestników. Siadali gdzie popadnie: na krzesłach, fotelach, kanapie, a parę osób usiadło nawet na podłodze. Kiedy Olaf ocenił, że już wszyscy są, wstał i wyjął z teczki jakieś urządzenie i powiedział – za chwilę sprawdzę, czy nie ma na sali jakiegoś włączonego telefonu, albo urządzenia podsłuchowego. Jeżeli ktoś zapomniał zostawić telefon, to niech to zrobi teraz. Nie ma, włączam – powiedział i włączył urządzenie. Po chwili dodał – czyściutko, to zaczynamy.

Omiótł zebranych wzrokiem i powiedział – chyba nikogo dzisiaj nie brakuje, bo są: Anki dwie, Adam, dwóch Zbyszków,  Adrian i Agata, Sławek, Agnieszka, Ala, Alek i Andrzejów trzech, Arek, Antek i Barbary cztery, Bogdan, Radek, Bolek, Edek z Cześkiem, Zosia, Stasiów dwóch, Maria, Marysia i Marylka z Bożenką, Heniu, Jacek, Filip, obydwa Piotrki, i oczywiście Zosia z Frankiem.  

Wszystkie ręce na pokład – rozpoczął spotkanie. Nieformalnie trwa już  kampania wyborcza i te wybory  mogą być  dla nas kluczowe. Musimy się przykleić do partii opozycyjnej, bo do partii rządzącej się nie da. Już próbowałem. Są zbyt ostrożni, mniej łatwowierni i bardziej przewidujący. Oni jacyś tacy …. mądrzejsi – rzucił Jurek z sali. Może i mądrzejsi – podchwycił Olaf, ale przede wszystkim ostrożniejsi. No i lepiej wykształceni. Nie da się ich zbyt łatwo okręcić wokół palca. Dlatego musimy teraz sprężyć wszystkie nasze siły, aby oni, największa opozycyjna wygrała. Jak to zrobić? – rzucił pytanie do Sali. Zaczęły padać różne propozycje, które skrupulatnie notował.

Spotkanie trwało kilka godzin. Widać było, że wszyscy są już zmęczeni,  każdy, kto miał jakiś pomysł go przedstawił.  Olaf postanowił zakończyć spotkanie podsumowaniem. Często powtarzam, że mieszka w tym kraju dużo przygłupów z forsą. Wiedzą jak ją wydawać, nie wiedzą jak zarabiać. Dlatego to my musimy im w tym pomóc. I jeszcze jedno,  jeżeli mamy kogoś wartościowego do kupienia, to kupujemy. Kupujemy ludzi, bo ta kampania będzie, tak czuję, trudna, ciężka i długa. Ale nie kupujemy nikogo w ciemno, to muszą być ludzie sprawdzeni na wszystkie strony i z umiejętnościami. Po wyborach, kiedy wygrają nasi, a czuję, że wygrają, będziemy mieli więcej stanowisk do obsadzenia. Oni też znajdą niezłe fuchy. Damy radę. Damy radę! – powtórzył, a sala mu odkrzyknęła chórem – damy radę!

Wszyscy się rozeszli, Olaf otworzył okna i włączył radio. A w radio na okrągło jak to stary prezydent wyprowadził metodą kradzieży obraz z pałacu. Czym oni się tam na górze, kurwa zajmują. To nawet dla mnie niesmaczne – zaczął rozmyślać. Żal mi tego poprzedniego, przyzwoity był chyba z niego gość. A ten nowy? Prymitywny jakiś. Skąd oni go wytrzasnęli? Obraźnik pieprzony. Ale interesy wolałbym robić z nowym. Może przyjdzie i na to czas?

W labiryncie polityki

Wybory oczywiście wygrała koalicja „Przyzwoitość i Uczciwość” na którą stawiał Olaf i przyjaciele. Przyjaciele? – raczej narzędzia. Ale radości było co niemiara. Wszyscy sobie nawzajem gratulowali. Radość trwała … jakoś tak, nie krócej jak dwa tygodnie. Pod koniec listopada zaprzysiężono radę ministrów i nowego premiera. A premierem została …. Basia – ich przyjaciółka. W zespole Olafa stała na czele jednej z farm trolli internetowych. Dlaczego prezes na nią postawił? – Olaf wiele razy zastanawiał się. Ani bystra, ani inteligentna, ani nawet atrakcyjna. Ot, taka polska baba. Dlaczego ona? – pytanie nie dawało mu spokoju i nie mógł odkryć przyczyny jej awansu. Ale skoro już – pomyślał, musimy ją wykorzystać, a ona nie może nam odmówić. Zastosujemy pomysł Arka. Ale dopiero w drugiej połowie stycznia.

Olaf w styczniu, realizując pomysł Arka zaprosił do gminy nową panią premier, prezesa, wszystkie stacje telewizyjne, wszystkie możliwe rozgłośnie radiowe i wszystkie możliwe wydawnictwa. W zaproszeniu do redakcji napisał, że pani premier wspólnie z nim będzie sprzątała po wichurze gminę Tumidaj. Każda redakcja chciała mieć zdjęcie, albo film pani premier z miotłą. Licznie do gminy przyjechali.

Przed imprezą podeszła do Olafa mieszkanka gminy – pani Sabinka, skromna kobieta i spytała – panie wójcie, po co to sprzątanie z telewizjami, premierami, posłami? Sprzątanie jest po wichurze i zalaniu – odpowiedział wójt. U nas była wichura? – z jeszcze większym zdziwieniem spytała pani Sabinka. Tak, u nas – odpowiedział wójt, nie słyszała pani? Nie, nie słyszałam, ale słyszałam, że ulewa i wichura była w Małopolsce, a to od nas dość daleko. U nas też była – odparł wójt, odwrócił się i odszedł. A pani Sabinka stała na ulicy i próbowała sobie przypomnieć, kiedy w jej gminie ostatnio była  ulewa i wichura, z powodu której tak zacni goście do gminy zjechali.  No tak, przypomniała sobie - jakieś 7 – 10 lat temu. Albo mają spóźniony refleks, albo coś kręcą. Z całą pewnością kręcą – dodała w myślach i poszła do domu.

BjB 1O dziesiątej we wszystkich serwisach telewizyjnych poszły informacje na calutki świat jak pani premier z wójtem maleńkiej gminy Tumidaj w koszulkach z napisem „posprzątamy gminę i posprzątamy Polskę” zamiatają ulicę Bajkową. W tle siedzieli czekający  robotnicy. Na innym ujęciu prezes partii rządzącej z sekretarzem, także w koszulkach z napisem „posprzątamy gminę i posprzątamy Polskę” malowali gminną muszlę koncertową, a w tle czekali malarze. Na każdej ulicy, przy każdym gminnym budynku pracowali ludzie w koszulkach z napisami „posprzątamy gminę i posprzątamy Polskę” – były to pary najczęściej posłów i pracowników gminnych. Operatorzy kamer, dziennikarze, fotografowie biegali aby jak najszybciej sfotografować, sfilmować, przeprowadzić wywiad i materiał wysłać do redakcji. A potem, po godzinie nie było już ani jednego dziennikarza. Po dwóch godzinach nie było ani premiera, ani prezesa, ani posłów, ani pracowników gminy. Zostali mozolnie, bez pośpiechu i bez niedawnego jeszcze entuzjazmu pracujący robotnicy.  

Media są najważniejsze – pomyślał Olaf po powrocie do swojego gabinetu w gminie. Włączył telewizor. Na wszystkich kanałach dudni, że gminę Tumidaj sprzątają nie tylko wójt, ale także prezes partii rządzącej, posłowie, senatorowie, prezesi spółek skarbu państwa, ministrowie. Wszyscy sprzątali moją gminę z dumą pomyślał wójt, nawet prezes. Czy pomyślałby ktoś wcześniej? Nieeee. Znowu ja musiałem to wymyśleć. Jednak jestem jak Bismarck.

Jakoś tak w pierwszej połowie lutego Olaf pilnie zwołał spotkanie najbliższych współpracowników. Spotkanie odbyło się w pełnej konspiracji i zachowaniem wszystkich zasad bezpieczeństwa. Ścisłe kierownictwo, to osiem osób. Było 12, ale cztery osoby Basia wzięła do rządu i choć są ministrami i wiceministrami, to wciąż są to moi ludzie – tak o nich myśli Olaf. Kiedy wszyscy zajęli już miejsca, Olaf powiedział – witam wszystkich serdecznie i jeszcze raz gratuluję wam wygranej. Wczoraj, późnym popołudniem dowiedziałem się, że zostaję prezesem zbrojeniowej spółki skarbu państwa „Nagan”. Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc i każdy chciał pogratulować i uścisnąć dłoń Olafa.

Dziękuję wszystkim i wracamy na ziemię – przerwał zbyt długo trwającą radość. Strategia jest następująca. Arek – moim zastępcą w spółce. Kasia – głównym księgowym. Robert – główny informatyk. Jola – prezes spółki „córki” „Kordelas” S.A., Rafał – jej zastępcą.  Wszyscy dobieracie sobie współpracowników, najlepiej spośród naszych. To tyle, jeżeli chodzi o sprawy personalne. Kolejna sprawa – uczcie wszystkich naszych, a oni niech uczą swoje rodziny i swoich przyjaciół, że musimy nienawidzić naszych przeciwników politycznych. Tę nienawiść do przeciwników politycznych musimy pokazywać na każdym kroku, bo wygląda na to, że tylko przy tej partii i przy tej koalicji jesteśmy w stanie funkcjonować tak jak chcemy i jak lubimy. Zwycięstwa jeszcze nie odtrąbiamy, ale całkowite zwycięstwo jest już w zasięgu naszych rąk i żebyśmy nie przegrali, musimy stać się jeszcze mocniejsi, dużo bardziej mocniejsi – i to jest nasz cel.

Newsem następnego dnia było odwołanie poprzedniego i powołanie Olafa Bilkera na stanowisko prezesa „Nagan” S.A. Dziennikarze spekulowali, zastanawiali się dlaczego taka a nie inna nominacja. Spekulacjom nie było końca, aż w końcu, jakoś tak pod koniec tygodnia głos w tej sprawie zabrała premier i powiedziała – musimy naszą gospodarkę oprzeć na ludziach fachowych, zdolnych, przedsiębiorczych i sprawdzonych. A sam prezes partii rządzącej powiedział – stawiamy na najlepszych z najlepszych. Czy dziennikarze mają nam to za złe? Tylko nowy prezes „Nagan” S.A. milczał w tej sprawie – on robił swoje … i był pół kroku z tyłu.

Potem były coraz wyższe stanowiska. Poprzednie opuszczane przez prezesa Bilkera wchodzili jego ludzie, coraz więcej jego ludzi w spółkach skarbu państwa. Olaf był szczęśliwy – lubię tę robotę – rozmyślał często. Rozdawał stanowiska na lewo i prawo. Transfery stanowisk szły w obydwie strony. Politycy zatrudniali jego ludzi, on ludzi  posłów, ministrów, senatorów partii rządzącej. Byli to koledzy, żony, mężowie, czasem kochankowie – ale zawsze związani z partią rządzącą i zawsze ci, co nienawidzili obecnej opozycji. Ludzie z partii rządzącej go uwielbiali – tak myślał.

Pewnego dnia przyszedł do niego Edek Biskupski - prezes podległej mu spółki „córki” i poskarżył się, że przepisy prawa nie pozwalają mu bez konkursu zatrudnić zastępcy. A w konkursie nie przejdzie, bo nie ma wystarczających kwalifikacji. Co zrobić? – pyta Olafa. Poczekać miesiąc, może dwa na zmianę prawa – odpowiedział Olaf? Jak to? – zdziwił się Edek. To proste – odpowiedział Olaf, na moje skinienie zmienią każde prawo. Oczywiście tak długo, jak długo obecna partia ma większość – dodał. Żadne to czary. Prezes Edward Biskupski podziękował i żegnając się położył na biurku Olafa grubą kopertę formatu DL. Nawet bardzo grubą. Potem policzę  - pomyślał Olaf.

Upadek

Olaf Bilker szedł do góry jak burza. Czasem żartował, że jak wichura, która wtedy przeleciała przez gminę Tumidaj. Bywało, że w ciągu roku awansował czterokrotnie. Był ulubieńcem wszystkich rządzących, ale wciąż pamiętał o żelaznej zasadzie – pół kroku z tyłu. A rządzący wiedzieli, że jak coś jest nie do załatwienia, to trzeba o to poprosić jego – Olafa Bilkera.

BjB 5Ale pewnego dnia, gazeta „Wybierajmy Rozsądek” opublikowała artykuł o prezesie Olafie Bilkerze. Z artykułu wynikały liczne nadużycia, malwersacje, korupcje i wymuszenia. Artykuł poparty został nagraniami dźwiękowymi i filmowymi. Temat podchwyciła większość redakcji. Były jednak redakcje prasowe, telewizyjne i radiowe, które najpierw bardzo prezesa Bilkera broniły. „Wybieramy Rozsądek” codziennie publikowała nowy artykuł i nowe taśmy.

Skąd oni to mają? – zastanawiał się Olaf. Przecież tak stanowczo i skutecznie przestrzegałem zasad konspiracji. Nie mogę się poddać. Przecież jestem jak Bismarck. A może nie? Przegrałem pojedynek? Jeden? Nie, niemożliwe. Nowa strategia – czarna teczka i haki. To oni muszą się bać, nie ja. Żeby tak jeszcze jakiś hak na naczelnego „Wybieramy Rozsądek” …

Szpital

Panie ordynatorze, pacjent z dziewiątki chyba się budzi – z radością w głosie powiedziała pielęgniarka do ordynatora oddziału. Proszę lekarza prowadzącego, siostrę oddziałową i panią  i idziemy do niego – poprosił ordynator.

Pacjent na łóżku podłączony wieloma kablami z kardiomonitorem i kroplówką wykonywał poprzez zamknięte oczy gwałtowne i szybkie ruchy gałkami ocznymi. Dłonie także wykonywały jakieś nieskoordynowane ruchy. W pewnym momencie pacjentowi spadł z palca pulsoksymetr, a monitor wydał z siebie niepokojący sygnał alarmowy. Siostra Renata[i] podeszła do lóżka i założyła pulsoksymetr. Kardiomonitor się uspokoił, a wykres saturacji i zapisy z innych urządzeń na nim przybrały zdrowsze kolory.

Wszyscy wpatrzeni w pacjenta, a on w pewnym momencie zaczął się pocić. Pot zrosił mu obficie całą twarz, prawdopodobnie głowę i klatkę piersiową – koszula w okolicach klatki piersiowej nieomal w jednej chwili stała się mokra. Popatrzyli wszyscy jak na komendę na ordynatora, a on tylko wzruszył ramionami i wydawało się, że bez otwierania ust powiedział – nie mam zielonego pojęcia co się z nim dzieje. Siostra Renata podeszła do pacjenta i wytarła mu czoło, twarz i klatkę piersiową.

Po chwili pacjent kilkakrotnie otworzył i zamknął oczy, następnie z otwartymi oczami rozejrzał się dookoła i powiedział – miałem straszny sen. Co się panu śniło? – spytał ordynator, aby sprawdzić stan psychiczny pacjenta. Pacjent zaczął mówić – śniło mi się, że wszyscy po mnie przyszli i chcieli mnie zabrać. Wszyscy, to kto? – pyta ordynator. A wszyscy: policja, żołnierze, prokuratorzy, sędziowie … I co się dalej stało? – pyta ordynator nadal sprawdzając stan psychiczny pacjenta. Miał mnie przed nimi uratować mój prezes, ale zamiast niego zobaczyłem siedzącego wysoko na drzewie prof. Bartoszewskiego, który zza gęstych gałęzi do mnie powiedział – „warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto”. Wtedy się obudziłem. To wtedy prawdopodobnie tak bardzo się spocił – powiedział stojący przy ordynatorze lekarz. Ordynator potakująco kiwnął głową i zaciekawiony spytał pacjenta - a kto to jest prezes?  Aaaa, to mój człowiek, bardzo ważny człowiek - najważniejszy w tym kraju. W jakim kraju? – kontynuuje ordynator. W Polsce odpowiedział pacjent i w tym momencie jakby dopiero w pełni wrócił do rzeczywistości. Jeszcze raz omiótł wzrokiem salę, zatrzymując na chwilę wzrok na każdym medyku.

Po chwili ordynator powiedział – proszę pana przywieziono pana do nas  bardzo poturbowanego i nieprzytomnego. Policja znalazła pana w tym stanie na ulicy. Był pan nieprzytomny przez 23 dni. Znaleźliśmy przy panu dokumenty na nazwisko Olaf Bilker. Czy to jest pana prawdziwe nazwisko? Tak się pan nazywa? Tak, nazywam się Olaf Bilker. Mister Olaf Bilker.

Siostra Renata sięgnęła do teczki z dokumentami pacjenta i uzupełniła rubrykę imię i nazwisko, a następnie powiedziała do  pacjenta – proszę nam podać nazwisko osoby, może członka rodziny kogo moglibyśmy powiadomić o pana u nas pobycie, o pana stanie zdrowia i kogo moglibyśmy o pana stanie zdrowia systematycznie informować.  Nikogo takiego nie mam, ale niech pani nie myśli …. i państwo też niech nie myślą, że nie mam przyjaciół. Gdyby się oni tylko dowiedzieli, że ja tu jestem …. kolejka ustawiłaby się na dwa kilometry, tylko po to, żeby mi życzyć szybkiego powrotu do zdrowia. Rozumem – odpowiedziała siostra Renata, tę rubrykę zostawiam nie wypełnioną. Pacjent nie odpowiedział.

Pan jest tu najważniejszy? – spytał pacjent patrząc w oczy ordynatora. Nie, najważniejsi są tu wszyscy. Ja tylko kieruję tym zespołem – odpowiedział ordynator. Możemy zostać sam na sam, panie ordynatorze? – spytał pacjent. Możemy – odpowiedział ordynator, a personel wyszedł z sali i zatrzymał się pod jej drzwiami.

Kiedy zostali sami, pacjent powiedział – co by pan, panie ordynatorze w życiu jeszcze chciał?  Chciałbym latać. Chciałbym umieć latać – odpowiedział ordynator zachęcając tym pacjenta do dalszej rozmowy. Panie ordynatorze, niech mnie pan teraz jak najszybciej postawi na nogi, a ja załatwię panu licencję pilota nawet na samolot odrzutowy, jak pan będzie chciał. Ale ja latać nie potrafię – z nieukrywanym żalem w głosie opowiedział ordynator. Panie ordynatorze, jak już pan będzie miał licencję pilota, to i latać się pan nauczy. Nauczył się pan medycyny, to i latania się pan nauczy. No co, umowa stoi? – wyraźnie zaakcentował pytanie pacjent. Proszę pana, my bez latania, chodząc spokojnie po podłogach tego oddziału, bez latania  zrobimy wszystko, aby, bez cudów, postawić pana na nogi. Coś jeszcze? Nie – odpowiedział pacjent.

Ordynator podszedł do drzwi i otworzył je. Wszyscy weszli na salę, a ordynator podsumował wizytę – pacjent przytomny, nie najgorzej rokuje, nawet już zaczął robić interesy. Należy wierzyć, że stan pacjenta ustabilizuje się, a z czasem będzie następowała poprawa. Kontynuujemy leczenie i idziemy na następną salę.

Kiedy wszyscy wyszli, siostra Renata jeszcze chwilę została, wymieniła pacjentowi pampersa, po czym spytała – chce pan, panie master Bilker nadal pampersy, czy może będziemy już podawali panu Kaczkę? Nadal, póki co, wolę robić w pampersy – odpowiedział pacjent.

 

[i] Wiem, że pielęgniarka natychmiast powiedziałaby mi – nie jestem żadną pana siostrą. Ale to tradycyjne już odnoszenie się do pielęgniarek – siostro, ma w sobie pewien szacunek, element poświęcenia dla innych i w moich, przynajmniej, uszach brzmi dostojnie. Zatem wybaczcie Dziewczyny-pielęgniarki, ale ja pozostanę przy tym konserwatywnym, staromodnym, rzadko dzisiaj stosowanym określeniu. Przez szacunek do Was.