ZBYSZEK PRĘGOWSKI I JEGO BLOG
Wolnym być - mimo wszystko
Robi się późno. Czas ruszać w drogę.

Image

A TRZA BYŁO PÓJŚĆ NA PIWO

Wybrałem się późnym wieczorem na spacer. Rozprostuję niemłode już kości po całym dni pracy – pomyślałem. Nagle, dochodząc do domu sąsiada Marcina zobaczyłem, że z piskiem opon zatrzymuje się samochód i energicznie wysiada z niego wysoki, o wysportowanej sylwetce facet. Mocniej uchwyciłem noszony zawsze do samoobrony kij bejsbolowy i pomyślałem – nie, tanio skóry nie oddam. Uciekał nie będę. Najwyżej polegnę. Młody już nie jestem, dzieci odchowane. Zachowam się jak należy. Będę walczył. Do końca. Idę …

  • Dobry wieczór – słyszę.
  • Dobry wieczór odpowiadam.
  • Jestem lekarzem rodzinnym – mówi nieznajomy. Na polecenie ministra zdrowia przyjechałem do pacjenta po 60-tce i z covidem.
  • Tak słyszałem – odpowiedziałem i zaraz dodałem, żeby nie wyjść na gamonia. Oglądałem nawet konferencję prasową, panie doktorze, na której to konferencji minister od naszego zdrowia, nie zważając na krytykę ekspertów i samych lekarzy wprowadził ten obowiązek.
  • No widzi pan, panie kolego – powiedział doktor. Ucieszyłem się, bo „panie kolego” to zwrot jakiego używają lekarze wobec siebie. No więc widzi pan, panie kolego – kontynuuje doktor, nie miałem wyjścia. Musiałem przyjechać.
  • Panie doktorze, postanowiłem chwalić się wiedzą dalej – a słyszał pan, że wiceminister od naszego zdrowia Kraska Waldemar wyliczył, że skoro jest przeszło 50 tys. zakażeń dziennie, a pacjenci powyżej 60-tki stanowią 15 procent, to daje to średnio 7,5 tys. na 10 tys. POZetów. Czyli w przybliżeniu mniej niż jeden pacjent z covidem po 60-tce na 1 lekarza rodzinnego. Tak wyliczył Kraska.
  • A nie powiedział przypadkiem, czy on to liczył sam za biurkiem w ministerstwie, czy zlecił informatykom, żeby te dane mu przygotowali, i policzyli? – spytał doktor.
  • Nie wiem – odpowiedziałem i zaraz dodałem, że on to powiedział na konferencji i nikt nie miał możliwości sprawdzenia jego wiarygodności.
  • Panie kolego, mam do pana prośbę – powiedział doktor i dodał – i niech pan najpierw odłoży ten kij. Może pan sobie albo mnie zrobić krzywdę.
  • Odłożyłem i mówię – słucham pana.
  • Zanim wejdę do pacjenta, muszę ubrać w ubiór ochronny. Trudno to wszystko zrobić samemu. Pomoże mi pan, panie kolego? – spytał doktor, czym znowu mnie dowartościował.
  • Pomogę - odpowiedziałem ochoczo, a nie ma pan w przychodni pielęgniarki, która zrobiłaby to bardziej profesjonalnie i zdecydowanie lepiej?
  • Jedna ma złamaną rękę i nogę – jest na zwolnieniu. Druga na kwarantannie. Trzecia i czwarta w izolacji. Piata i szósta w szpitali na oddziałach covidowych. Koleżanka, lekarz ze złamaną ręką pracuje. Pracuje, bo ma złamaną tylko rękę, ale jej z tą ręką nie brałem, bo niewiele by mi tu pomogła. Został mi więc tylko pan, bo nikogo innego w pobliżu nie ma. Kogoś pan widzi?
  • Nie – odpowiedziałem.
  • Co nie. Nie pomoże pan?
  • Nie, oczywiście, że pomogę – zacząłem się plątać. Mówiąc nie, mówiłem, że nikogo innego tu nie widzę.
  • Aaaaaa – wyraźnie uradowany odpowiedział doktor. No to zaczynamy.
  • Co mam robić? – spytałem rezolutnie.
  • Niech pan trzyma to. Na tej wysokości. Ja sam potrzymam sobie drugą nogawkę i spróbuję wejść w ten kombinezon.
  • Oczywiście – ochoczo złapałem przydzielony mi przez doktora kawałek nogawki i przyciągnąłem energicznie w swoją stronę, co spowodowało, że doktor stracił równowagę i …. runął. Na glebę. Bez użycia mojego kija bejsbolowego.
  • Co pan wyprawia – spytał wyraźnie zdenerwowany.
  • Chciałem jak najlepiej, panie doktorze – odrzekłem.
  • Wiem – zrezygnowany odparł doktor i wstał. A wstawał pokracznie, bo kombinezon blokował mu obydwie nogi.

Jakoś w końcu doktora ubrałem: w kombinezon, ochraniacze na nogi, rękawice, podwójną maskę, gogle i czepek. Wyglądał jakoś tak …. duchowato w tej ciemnej ulicy. Gdybym teraz go zobaczył idąc swoją ulicą, z całą pewnością użyłbym mojego kija.

  • co dalej? – spytałem dumny z mojego dzieła.
  • Teraz niech pan czeka. Rozbierze mnie pan jak wrócę.
  • Oczywiście, panie kolego – odpowiedziałem.

Doktor wziął zalecany przez samego ministra od naszego zdrowia stetoskop, torbę ze sprzętem, dokumentację pacjenta i tak wyposażona poszedł na starcie z pacjentem po 60-tce.

Wrócił po trzech kwadransach.

  • Jak poszło? – spytałem.
  • Pacjent też rokuje dobrze. Przeżyje.
  • A co mu było? – z pełnym profesjonalizmem w głosie spytałem.
  • Kostka pacjenta boli, kiedy rano wstaje.
  • I co mu pan przepisał? – dociekliwie spytałem.
  • Zaleciłem mu wstawanie wieczorem.

Rozebrałem doktora w odwrotnej kolejności. Ubrania wrzuciliśmy do plastikowego worka. Zalecany przez ministra do takich wizyt stetoskop, torbę oraz dokumentację do drugiego worka plastikowego.

  • I co teraz panie kolego? – spytałem.
  • Teraz ja jadę do domu wreszcie odpocząć, a pan natychmiast wraca do swojego domu, ma pan jak widzę niedaleko, i przebywa pan na kwarantannie. Żadnego kontaktu z nikim. Jutro zadzwoni pan do sanepidu i powie, że miał kontakt z ubraniem, które to ubranie miało kontakt z covidem. Przyjadą i zrobią panu test. Będzie się pan cieszył, jak wyjdzie negatywny. Dobranoc.

Długo jeszcze stałem na mojej ulicy pod jedenastym i nie mogłem zrozumieć co się stało. I nie rozumiem do tej pory.